Miał dość niekończących się gitarowych solówek kolegów, zbyt przystojnych perkusistów, nocowania po najtańszych hotelach w sześć osób, odwołanych koncertów i oczywiście prób, na które zawsze ktoś nie przychodził.
Tak Marszałek Pizdudski wyjaśnia, dlaczego zdecydował się na „I Go Solo”. Dwie ręce i nogi wystarczą do grania. Kto podjął tak odpowiedzialną i – podkreślam – przynoszącą wspaniały efekt decyzję? Basista i wokalista grup Vespa, grającej ska, i Pomorzanie, grającej drapieżny rock and roll prosto z lat 60. To Piotr Markowski. We własnej jednoosobowej grupie więcej czerpie z doświadczeń tego ostatniego zespołu. Jak sam celnie pisze, gra blus-kantry-pank.
To bardzo ciekawy gatunek i niedoceniany w Polsce – u nas, jeśli już ktoś gra solo, to jest raczej wrażliwym anglosaskim folkowcem (jak śpiewał już Pablopavo) niż zataczającym się bardem o zdartym głosie w rodzaju Toma Waitsa. Czy mieliśmy jakiegoś, pożal się Boże, Jacka White’a? W Polsce w takim gatunku zakłada się zespół i śpiewa po angielsku, a solowy artysta dzięki współczesnej technice obudowuje swój wokal i gitarę szeregiem ścieżek dających wrażenie, że słuchamy zespołu. Marszałek Pizdudski wchodzi zatem w interesującą, ale dość zaniedbaną niszę. Należy mu się toast.
W tekstach Marszałek Pizdudski wyszydza mechanizmy rządzące nie tylko show-biznesem, ale też dzisiejszym światem. Tworzy bohatera rozgoryczonego światem i, co więcej, mimo dobrych chęci ponoszącego kolejne sromotne porażki („A już tak ładnie żarło”, „Rok minął”). Te akurat piosenki są dość przewidywalne. Do wyjątków należy ciężkie, bluesowe „Jaka twoja rada, klecho?”, w którym artysta odwrotnie niż umęczony, ślepy, czarny bluesman, zamiast do Boga, zwraca się po ratunek do księdza. Równie świetne jest „Dziś nie kupisz tego już” o pogarszającej się z roku na rok jakości wszelkiego rodzaju narkotyków i alkoholu.
Marszałek rzuca też jednak wyzwanie rachitycznemu polskiemu rynkowi muzycznemu, chętnie operując nazwiskami. Oprócz tego, że obrywa się naszemu redakcyjnemu koledze (w „Puśćcie coś fajnego”), dostaje się także artystom („Nigdy na sprzedaż”), a uzasadnienie wyroku jest bezlitosne: „Nie wierzę, że Czesław by sam z siebie/ Miłosza zaśpiewał, przecież Miłosz go jebie/ tak jak Malejonka powstanie/ ale wiecie, taka robota: jest pieniądz, jest granie”. Są chwile, gdy słowo „niezależność” zdaniem Marszałka wychodzi z ust, które miały szansę milczeć.
To, co Marszałek Pizdudski wyprawia muzycznie, jest już dość mocno wyeksploatowane, ale nie w Polsce. Dlatego zachęcam, by co bardziej zdystansowani i mniej wrażliwi językowo słuchacze spróbowali się choć otrzeć o te krwiste kawałki. Jak kończy Marszałek: „a ty nie bądź taki sędzia/ Bogu zostaw jeśli jest/ coś na ostateczny sąd/ co tak spieszysz się wyręczać go”.
Tekst ukazał się 18/10/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji