Nagrywający jeden za drugim kapitalne albumy Raphael Rogiński jest dobrem polskiej kultury. Można mówić o nim: szaman, mag, medium, badacz, architekt gitary, ale Rogiński jest po prostu wirtuozem. Umie wszystko i ciągle się uczy, próbuje różnych rozwiązań, chętnie preparuje gitarę.
Jego gra jest bardzo zaawansowana technicznie, ale też nastrojowa i emocjonalna, więc w utwory da się wejść bez aparatu pojęć. Dwa wiersze Langstona Hughesa mówi tu i śpiewa Natalia Przybysz. Afroamerykańska poezja dotykająca niewolnictwa i wygnania dla nikogo nie może być bardziej zrozumiała niż dla Słowian (w zachodnich językach „niewolnik” i „Słowianin” to często podobne lub to samo słowo). Osią są jednak „Blue Train”, „Equinox”, „Naima”...
Słuchałem dawno i ostatnio Coltrane’a, ale to nie jest konieczność. Rogiński nie gra metodą polerowania kanonicznej wersji standardu. Zmienia melodie i tempa. Inspiruje się – „się” jest ważne. A on sam to przecież motywy żydowskie i afrykańskie, bluesowe i punkowe, barokowe i współczesne. Nie porzuca tego bagażu. Coltrane nie powiedziałby mu przecież: grasz źle, zagraj tak a nie inaczej. Ten album mieści się w charakterystycznej manierze Rogińskiego – żywej opowieści o czymś utraconym, nieobecnym. Angażująca, wybitna płyta.
Tekst ukazał się 3/7/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji
Pingback:Najlepsze płyty roku 2015 - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty