Ośmioro Norwegów gra elektroniczny, progresywny jazz-rock – czy istnieje gorzej brzmiący opis? Zawartość „Starfire” jest bardziej nieszablonowa niż ta zbitka słów i nie powinna odstręczać tych, którzy na hasło „nu jazz” uciekają w popłochu.
Przechył w stronę Weather Report nigdy nie kończy się zatonięciem, a zdyscyplinowani muzycy pozwalają sobie na przemian na zappowskie figle oraz rytmiczne i harmoniczne skręty w stronę King Crimson. Kłaniają się też Steve’owi Reichowi.
Lars Horntveth, główny kompozytor zespołu istniejącego już ponad dwie dekady, mieszka ostatnio w Los Angeles. To tam przez dwa lata zjeżdżali do niego członkowie Jaga Jazzist, by nagrać partie na swój szósty album. Wspólnych prób nie było. Ten album mocno wierzy w cuda współczesnej studyjnej produkcji, ale mimo wykorzystania ogromnej palety kolorów momentami jest słaby dramaturgicznie. „Big City Music” ma wiele ciekawych wątków, ale spokojnie można by okroić ciągnącą się 14 minut kompozycję. To kalejdoskop motywów podobny do równie długiego „Oban” nagranego z kwartetem smyczkowym – na szczęście te utwory są lekcją panowania nad grą całego big-bandu, a nie serią indywidualnych popisów. Nastrojowy, nasycony szczegółem „Starfire” brzmi mocno i zaskakująco nowocześnie. Pytanie tylko, jak długo ta nowoczesność pożyje.
Tekst ukazał się 19/6/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji