Dwoje młodych ludzi gra akustyczne piosenki. Jak to się stało, że debiutują w barwach wielkiego koncernu? Kasia Golomska (l. 18, z Torunia) i Kamil Durski (l. 23, z Poznania) wygrali konkurs talentów, zebrali pochwały od Marii Peszek, Piotra Roguckiego z Comy i dziennikarzy – i w nagrodę dostali możliwość wydania płyty.
Brzmieniem albumu zajął się Maciej Cieślak znany ze Ścianki, producent płyt Nathalie And The Loners, Kristen czy Kyst, autor muzyki do „Królika po berlińsku” Konopki... Brzmienie nagranego na setkę, bez dogrywek „Something To Happen” jest dzięki niemu naturalne i ciepłe. Para dobrze brzmiących razem głosów jest uzupełniona zaledwie o akordy gitary, czasem dzwonki, melodikę, mellotron. Dodatkowe instrumenty są na dalekim planie. Lilly Hates Roses ucieka w ten sposób przed porównaniami z Paulą i Karolem, również folkowym duetem, który szybko przerodził się w kilkuosobowy, głośny zespół. Gołomska i Durski wolą być cisi, refleksyjni, niemal smętni i śpiewać po angielsku. Mają dobre melodie i świadomie wybrali formę. Dali się komuś namówić tylko na dwa utwory jaśniejsze i po polsku – udane, ale stojące w kontrze do reszty płyty. Plus przebojowe „Youth”.
Polskiej sceny piosenkowo-folkowej przybywa. Są Fismoll, Peter J. Birch, Paula i Karol, Michał Biela, Adam Repucha. Wydaje się, że to jeszcze nie koniec zwrotu ku naturalności zaciągniętej od songwriterów z kontynentu amerykańskiego. Wygląda to coraz lepiej.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 2/8/13