Do polskiego hip-hopu ustawiają się bokiem, a nawet tyłem. Rapują o „estresso na osiedlu”, pisaniu wierszy i sercu, które dudni. Na płycie „Sen” Syny są jak Bruce Lee w labiryncie luster z „Wejścia smoka”.
„Sen” Synów to wielka polska hiphopowa płyta. Robert Piernikowski jest jednym z najoryginalniejszych głosów w naszej muzyce, bez względu na podziały gatunkowe. Równie charakterystyczne jest brzmienie producenckiego teamu, w którym prym wiedzie 1988, a pomaga mu Piernik. Muzyka Synów jest dziwna, ale wrzyna się w głowę. Nie chce być tłem, wszystkie myśli chce zepchnąć w tło.
Wozić się z dychą
Ostatnio dużo w „Wyborczej” piszemy o hip-hopie. Szukamy zjawisk oryginalnych: jak prasujący ubranka trójki swych dzieci Kamil Pivot z muzyką klasycznie opartą na samplach, jak również rapujący o rodzinie KęKę, ojciec po przejściach. Jak bon vivant Ten Typ Mes, który kupił furę sprzętu i sam nagrał muzykę na całą płytę (oprócz rapowania zaczął też śpiewać), czy niegrzeczny duet Pro8l3m, który stawia na syntezatory i tworzy czarne wizje przyszłości.
Syny pasują na czwartą nogę brydżowego stolika. To przeciwieństwo kooperacji Taconafide, w której młodzi Taco Hemingway i Quebonafide – dwaj najpopularniejsi polscy artyści w serwisie Spotify, sprzedający też najwięcej płyt – rapują np., że są Metallicą, a może jednak Republiką, i że liczą pieniądze. Syny mają przeciwny etos: trzeba szyć z tego, co się ma, a to na polskiej scenie rzadkość: „Ty plujesz stówą, Syny się mogą wozić z dychą” (utwór „Kiedyś byliśmy królami”). Swoją drogą to odbicie piłeczki wystawionej przez Pro8l3m zdaniem „stówa, wydaję ją, jakbym spluwał”.
Opublikowany 22 marca singiel Taconafide ma 17,5 mln odsłon na YouTubie. Opublikowany 6 marca singiel Synów doczekał się niecałych 26 tys. obejrzeń. Dlatego czytają państwo ten tekst.
Dokąd skacze piłka
Piernik (Robert Piernikowski, członek Napszykłat, twórca muzyki teatralnej) i 1988 (Przemysław Jankowiak, artysta solowy i producent) przegrywają może z innymi pod względem zdolności kredytowej czy popularności, ale ich koronną konkurencją jest ta muzyczna. Po debiucie sprzed trzech lat doszlifowali swoją estetykę.
W podkładach nie ma już tyle ciepłego szumu i dubowych ech co na debiutanckim „Oriencie”, ale głowa i noga nawet częściej same się bujają – jak w starej szkole rapu. Zostały sample, dźwięki syntezatorów w stylu trochę filmów science fiction z lat 70., a trochę ciężkiej, psychodelicznej muzyki Falarka, zespołu z lat 90. (na klawiszach grał w nim Piotr Subotkiewicz „Samohut”). Klimat psychorapu z pierwszej płyty Kalibra 44 – powstała już 22 lata temu! Do tego doszedł syntezator mowy, żeńskie wokale, a Piernikowski rapuje nie tylko w swej szorstkiej manierze, ale też bardziej „po prostu”.
W tekstach najwięcej czułości ma do windy i bloku, do deszczu i do bluzy oraz czapki, które przed tym deszczem chronią. Owszem, na płycie nieustannie występują też „białasy”, czyli – pozwolę sobie na tłumaczenie – „bliscy, których losem się przejmujemy”, ale są oni grupą o niewyraźnych krawędziach, bez twarzy, imion. Jeśli niezwykły język Piernikowskiego jest piłką, to „białasy” są ścianą, a raczej prześwitem w bloku, w którym odbija się ta piłka. Tam kształtują się skojarzenia, słowa, zdania. Tak powstaje „gówno”, czyli numery („to jest gówno dla naszych białasów”).
Wśród ptaków kadilaki
Album zaczyna się od świetnego utworu „Nag Champa”, introdukcji w starym stylu. Tyle że zespół nie przedstawia się sam i niczym się nie chwali. Słyszymy Piernika, ale narratorem jest mężczyzna pracujący w sklepie, który odwiedzają dwa „białasy bez kasy”, „jeden wyższy, drugi trochę niższy”. To właśnie Syny, przyszli kupić wytwornicę dymu i nie dają się zbyć byle czym (ogromne zadymienie to podstawa koncertów Synów). Handlarz ostrzega muzyków przed sprzętem Antari M‑10 („to gówno źle użyte może zniszczyć planetę”), po czym następuje właściwa część płyty. Mimo pozorów niedbałości jest to precyzyjnie utkana sekwencja czegoś na kształt hitów i rzeczy bardziej odjechanych, włącznie z instrumentalami i outrem.
Cechy przeboju ma „Kiedyś byliśmy królami”, w którym są jednak ostre zmiany konwencji, wyciszenia („mutuj”, lubi wezwać Piernik) i refleksyjna część instrumentalna. „Oddawaj mikrofon, tobie już styka/ takich emce jak ty sadzam na nocnikach”, mówi, z początku nie wiadomo do kogo, Piernik. Wspomniana stówa to „ukłon” w stronę Pro8l3mu („lejemy z twego dicho”), a zdanie „to nie deszcz, to gówno na betonie” odnosi się oczywiście do Taco Hemingwaya. Te szyderstwa mają oczywiście inny smak, gdy spojrzeć na przytoczone już statystyki obejrzeń wideoklipów.
Najlepsze są jednak nitki skojarzeń samego Piernika, niepokojące, pełne poezji. Raz w trzeciej osobie: „gra 88 bity rembrandty/ Piernikowski wersy bażanty” („Kiedyś...”). Gdzie indziej wprost: „my nie szczury, my są ptaki/ zaj... ptaki, wśród ptaków kadilaki” („Z białasami”).
Wiersze, te kwiaty paproci
Najbardziej zagmatwana jest relacja między bohaterami szeleszczącego utworu „Wiersze”: „Cię widziałem wczoraj, jak piszesz wiersze/ cię widziałem normalnie na mieście/ otwieram okno, myślę, se wywietrzę/ patrzę, a ty na ulicy piszesz wiersze (...) te wiersze słyszę na moim siódmym piętrze”. Pochwały robią się coraz bardziej poetyckie: „Twoje wiersze, kwiaty paproci, pisane w nocy, czytam je, myślę, co ci jest/ każdy wers jak poj... gest, każdy wers, j... mercedes benz/ ty piszesz: ch... dookoła bledną, złe kwiaty więdną (...) ciebie nie ma, ale dużo twoich znaków”.
Zdanie z „ty piszesz” to cytat z pierwszego albumu Synów. Wygląda na to, że Piernikowski w najważniejszym utworze na „Śnie” jest jak Bruce Lee w labiryncie luster z „Wejścia smoka”. Albo inaczej: kieruje kamerę na siebie, ale w taki sposób, by zdążyć wymknąć się z kadru. Jest mistrzem zmieniania perspektyw i wcielania się w różne role, potwierdza też, że stać go na czułość w stosunku do poezji i do samego siebie. Mało hiphopowe? Uważam, że wręcz przeciwnie.
Tekst ukazał się 4/5/18 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji
Pingback:Najlepsze płyty roku 2018 - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty