Serwis Examiner.com twierdzi, że jesteśmy świadkami narodzin gwiazdy punk rocka. Znajduję filmik „Watch Benjamin Booker rock the shit out of Conan” (chodzi o Conana O’Briena prezentującego w swoim programie telewizyjnym młodych muzyków). Młody artysta jest reklamowany jako ciemnoskóry Jack White.
Mniej więcej się to zgadza, z tym że debiutant Booker zdaje się miewać do siebie dystans, co wzbudza sympatię. Urodzony w Wirginii, wychowany na Florydzie, mieszka w Nowym Orleanie – w żyłach płynie mu więc blues, jazz i soul – a płytę nagrał w stolicy białego country Nashville. Żeby ostatni raz wspomnieć White’a, Booker był w trasie koncertowej z nim i z Courtney Barnett, którą zachwycaliśmy się w „Wyborczej” niecały rok temu.
W dzisiejszym świecie nawiązujących do korzeni rock and rolla duetów gitara – perkusja Booker jest być może sygnałem zwrotu od zespołów do „twarzy”. Mimo że grają z nim inni muzycy, występuje pod nazwiskiem. Ma rozległe inspiracje, oprócz mistrzów amerykańskich artysta powołuje się choćby na T.Rex, wyraźnie słychać też, że nie ominęły go płyty z najlepszych lat punk rocka. Ze współczesnych brzmieniowo można go porównać do pełnego emocji, joplinowskiego zespołu Alabama Shakes. Tyle że Booker gra głośniej i szybciej.
Muzyka na „Benjamin Booker” leje się szerokim, nieopanowanym strumieniem (przez długie 44 minuty). Słuchając piosenek, myślałem o tym, że równie ciekawie grają w Polsce Kaseciarz, Wild Books czy Black Coffee, młode, pełne werwy zespoły. Brak im jednak tego, co w anglosaskiej muzyce jest najważniejsze: głosu, jakim dysponuje 22-letni (niektóre źródła twierdzą, że 25-letni) czarnoskóry chłopak z amerykańskiego Południa.
Kiedy mówi, że uwielbia Roberta Johnsona albo Blind Williego Johnsona, to nie gada od rzeczy. Od pierwszych sekund nie mogę się otrząsnąć: ależ on śpiewa! Booker ma też zmysł autoironii, o który z początku go nie podejrzewałem – byłem gotowy oskarżać go o łatwe zrzynanie. W „Spoon Out My Eyeballs” wrzeszczy jednak: „it’s getting harder/ harder to be real/ to be real, to be real darling”. Ładnie.
Blues-punk z południa? Owszem, ale przede wszystkim bardzo dobre melodie i doskonały, zniewalający głos. Wreszcie rozumiem, w jaki sposób Elvis ze swoją skromną skalą mógł budzić takie szaleństwo. Mało kto ostatnio porusza tę strunę z talentem Bookera.
Tekst ukazał się 29/8/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji