Nie potrafię żyć bez muzyki, muszę sobie codziennie puścić „Desire” Dylana, żeby funkcjonować, więc chyba muzyka jest zajebiście ważna. Jednak o wiele większy sens ma zbudowanie domu albo drogi niż napisanie piosenki – mówi Karol. Gadaliśmy na okoliczność warszawskiego numeru „Lampy”, o pisaniu o Warszawie po angielsku i masie innych atrakcji.
Rozmowa przeprowadzona 7 stycznia 2011, Cafe Kulturalna. Ukazało się to w „Lampie”, nr 1–2/2011
Płyta Pauli i Karola wyszła pod koniec 2010 roku w Lado ABC. Jak do tego doszło?
Całe to towarzystwo z Lado było dla mnie jakimś wzorem świetnych muzyków i świetnego oddolnego organizowania się. Dla mnie to byli najwybitniejsi ludzie, jeśli chodzi o środowiska muzyczne. Nie było ich w telewizji, nie było za dużo w żadnych mediach, ale wiadomo było, że potrafią się na tyle ogarnąć, żeby mieć gdzie grać koncerty, współpracować, robić to ze słusznych powodów.
Macio Moretti, Paweł Szamburski i reszta najpierw byli dla mnie obrazem środowiska muzyków, którzy robią to po swojemu i robią to super. Patrzyłem na nich raczej w taki sposób – I’m not worthy [śmiech]. Byłem ogromnie zajarany, gdy Igor Nikiforow do nas z Paulą podbił i powiedział: „Chętnie was nagram, jakoś wam pomogę, coś mogę z wami spróbować zrobić”... Jego podejście od razu było takie. My: „Ej, ale zagraj, my się jaramy, wy jesteście takimi świetnymi muzykami”. On na to: „Wy nie potrzebujecie, żeby ktoś grał z wami, wy jesteście samowystarczalni”. To jest fajne w Lado, że jak wiesz, o co ci chodzi muzycznie, to oni też to na maksa kumają.
Później Macio, który dostał naszą epkę, powiedział nam: „Wy jesteście taką Warszawą, jaką chciałbym pokazywać”. On się jara właśnie taką Warszawą: otwartą, robiącą to, na co ma ochotę w sensie muzycznym, i samoorganizującą się, działającą oddolnie.
I rzeczywiście – skąd się wzięliśmy w Lado – można powiedzieć, że z Warszawy. Przez te kluby, osoby, które tworzą tę kulturę. Dla nas to był naturalny wybór: tu właśnie jesteśmy, to jest nasze muzyczne i kulturalne podwórko. Ze strony załogi Lado też było takie podejście.
Ja byłem zdziwiony: a wy w ogóle chcecie coś takiego wydawać, czy to nie jest w ogóle ryfa? Przecież to są takie proste piosenki.
Lado specjalizuje się w innej muzyce: połamanej, często improwizowanej, jazzowej.
To wszystko, co wydają, jest mało piosenkowe, bardzo eksperymentalne w większości. Oni sami mówią: to jest chyba pierwsza taka „normalna” płyta wydana przez Lado. Chociaż np. płyty Paristetris, mimo że dość pojechane, też są moim zdaniem mimo wszystko piosenkowe. Jest więcej takich projektów w Lado. Granica jest bardzo płynna, trudno to tak określać.
Może na początku mogli tak myśleć: to jest takie radosne, czy to do nas pasuje. W sensie piosenkowym można powiedzieć, że to jest pop, w sensie podejścia – bardzo do it yourself pop. Czyli nie dlatego, żeby być w radiu, żeby się gdzieś pokazać, tylko żeby zaśpiewać tę piosenkę.
Myślę, że to jest ciekawa rozmowa o tym, czym jest muzyka popularna, czym nie jest i dlaczego nie da się słuchać tego, co jest w polskim radiu w większości, a dlaczego nie ma nic złego w ładnej melodii i wzruszającym tekście. Jesteśmy tego przykładem i można o tym dyskutować. Dla wielu ludzi to, co robimy, jest już za bardzo radosne. Ale z byciem pozytywnym u nas nie jest tak, że wybierasz – chodź, założymy zespół i będziemy strasznie weseli. Jeśli ktoś tak robi, no to to jest smutne. Jest raczej tak, że wychodzisz, to ci sprawia przyjemność i widać, że to ci sprawia przyjemność, i tyle.